sobota, 24 grudnia 2016

Miniaturka 10 cz. I

Witam w ten piękny wigilijny wieczór.
Życzę wam wszystkiego dobrego,
wspaniałej kolacji w gronie najbliższych
Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku.

Mam dla was kolejną miniaturkę, podzieloną na dwie części.
Kolejna powinna pojawić się nie długo.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania.


Minęło pięć długich lat od zakończenia wojny. Pięć lat jak Harry Potter pokonał Czarnego Pana w wielkiej Bitwie o Hogwart. Wielu czarodziei z obu stron straciło swoje życie. Nacja ludzi ze zdolnościami magicznymi bardzo się zmniejszyła. Wiele dzieci straciło swoich rodziców, dziadków, braci i siostry. Jednym słowem stały się sierotami. Śmierciożercy zostali zamknięci w Azkabanie. Tylko nie licznym udało się uniknąć więzienia. Ci którzy odpowiedzieli się po jasnej stronie w czasie wojny musieli zapłacić tylko wysoką karę pieniężną, która miała zostać przekazana na odbudowę Ministerstwa, Szkoły Magii i Czarodziejstwa oraz szpitala Św. Munga. Z reszty pieniędzy został wybudowany sierociniec dla tych wszystkich pozostałych bez rodziców czy jakiejkolwiek rodziny dzieci. Pracował tam najlepiej wyszkolony personel. Nic przecież nie mogło dzieciom tam brakować.
Pewna kasztanowłosa, młoda dziewczyna właśnie otwierała swoje czekoladowe oczy. Przeciągnęła się jak kotka i wstała ze swojego łóżka. Zabrała ze sobą ubrania przygotowane wczoraj i udała się do małej łazienki na poranną toaletę. Kilka minut później ruszyła do kuchni aby przygotować sobie mocnej i czarnej jak dusza diabła herbatę aby do końca się obudzić. Nie lubiła kawy więc zawsze robiła ten napój z dwoma łyżeczkami cukru. W domu było pusto i bardzo cicho. Mieszkała przecież sama przez tak długi czas. Rodziców dziewczyny po tym jak przed wojną usunęła im pamięć o niej nie udało się znaleźć. Z Ronaldem rozstała się miesiąc po oficjalnym zakończeniu wojny, gdy przyłapała go w dwuznacznej pozycji z Levander Brown na jej własnym łóżku. Wyrzuciła roznegliżowaną parę z domu i zamknęła się w pokoju cały dzień. Harry poparł stronę swojego Rudowłosego przyjaciela twierdząc, że odkąd zaczęła pracę nie ma dla nich czasu, a tym bardziej dla Rona i łóżkowych spraw. Miała tylko Ginny. Widywały się codziennie, aż w końcu Ruda rok później zakochała się, szybko pograła i kilka miesięcy później wraz z małżonkiem wyjechała do Rio Grande, gdzie założyli rodzinę. Mieli już trzyletniego synka o imieniu Noah. Pomimo że została matką chrzestną widziała go tylko na zdjęciach, które wysyłał Blasie mąż Gin. A sama Hermiona poświęciła się całkowicie pracy w sierocińcu. Miała tam cały etat jako pedagog. Mieszkańcy sierocińca Nowa Nadzieja bardzo szybko znajdowali nowe domy, lecz były tam również dzieci Śmierciożerców, które Ministerstwo również umieściło w tym samym budynku, a dzieci były traktowane tak samo jak ich rodzice traktowali nieczystej krwi (bez tortur i zaklęć oczywiście). Tymi właśnie dziećmi zajmowała się panna Granger. Nie dlatego, że tak została przypisana. Sama powiedziała, że chce tam pracować na co dyrektor ośrodka przystał z uśmiechem, gdyż nikt nie chciał się opiekować tymi maluchami. A jej to nie przeszkadzało. Lubiła pracę z dziećmi i jej zdaniem nie powinno się ich oceniać po czynach rodziców. A ona dawały jej bardzo dużo radości i codzienną dawkę śmiechu. Nie przeszkadzało im iż ich opiekunka jest mugolskiego pochodzenia. Teraz wiedzieli, że każdy człowiek jest taki sam i nie powinno być podziałów na statusy krwi.
Ubrana kasztanowłosa zamknęła mieszkanie i z cichym trzaskiem aportowała się do swojego miejsca pracy. Wchodząc do środka przywitała się z pozostałymi pracownikami. Przebrała buty i odwiesiła jesienny płaszczyk na wieszak. Już miała zamiar iść do swojego biura, kiedy przed nią stanął jej pracodawca.
-Panno Granger mogę prosić Panią do swojego gabinetu?
Zapytał. Kiwnęła głową na znak zgody. Ruszyli razem do pomieszczenia służącego za gabinet dyrektora generalnego, który usiadł i wskazał dziewczynie fotel naprzeciwko siebie.
-Poprosiłem Panią o rozmowę panno Granger ponieważ wraz z zarządem stwierdziliśmy, że nawet jak Pani jest najlepszym pracownikiem to jednak potrzebuje Pani kogoś do pomocy. Tych dzieci jest bardzo dużo, a ty z czasem będziesz potrzebowała wziąć kilka dni wolnych. Pracujesz Pani już pięć lat bez przerwy. Nie możesz wszystkiego poświęcać pracy.
-Panie Smith – rzekła Miona – Ja kocham te dzieciaki i nie mogę ich zostawić na dłużej niż noc czas. One mnie potrzebują. A poza tym nie mam oprócz nich nikogo. Dla mnie to nie problem. I nie potrzebuję nikogo, kto będzie każdego dnia patrzeć na nie z niechęcią. Wystarczy im już to co mają teraz ze strony Ministerstwa.
-O to Pani martwić się nie musi – odpowiedział. - Wczoraj dowiedzieliśmy się, że kilku nie mogących znaleźć zatrudnieni Śmierciożerców, którzy opowiedzieli się po naszej stronie jest do dyspozycji. Przejrzeliśmy ich karty i wybraliśmy jednego najbardziej odpowiedniego na to stanowisko. W poniedziałek za tydzień go poznasz, a teraz bez zbędnych pytań możesz iść do swoich podopiecznych pewnie zaraz powstają z łóżek.
Wyszła nic nie mówiąc, nawet do widzenia. Była zła, że zarząd postanowił dać jej kogoś do pomocy. A w dodatku byłego Śmierciożercę. Jak oni mogli? Ale tym pomartwi się dopiero w poniedziałek. Chociaż już dzisiaj się tym wszystkim bardzo denerwowała. Bo przecież nie wie kto dokładnie będzie jej pomagać. Miała tylko nadzieję, że nie będzie wyzywać jej od szlam.
Potrząsnęła głową by odgonić od siebie nie potrzebne myśli, teraz przecie najważniejsze są dzieci, a przy nich należy w pełni zachować trzeźwy umysł.
***
Cały tydzień Hermiony minął na opiece i zabawach z podopiecznymi. Nie miała nawet czasu myśleć o swoim pomocniku. Dopiero kiedy nastał poniedziałek weszła do pracy lekko podenerwowana. Tak jak każdego ranka przygotowała sobie herbatę w pracowniczej kuchni. Miała jeszcze godzinę czasu do pobudki dzieciaków, więc udała się do swojego gabinetu, który znajdował się w drugiej części budynku. Jej osobistym zdaniem, a nikt na ten temat nie chciał rozmawiać) dzieci Śmierciożerców nie powinny być odizolowane od pozostałych przebywających w sierocińcu, ale Ministerstwo chciało ukarać ich za rodziców. Tak więc garstka dzieci została umieszczona w innej części budynku, mieli własną pokoje zabaw, sale,kuchnie, łazienki i sypialnie.
Kilka minut później weszła do małego gabinetu. Pomimo, że był mały urządziła go przytulnie i czuła się prawie jak w domu. Na środku pomieszczenia stało dość spore biurko z trzeba krzesłami, jedno dla niej pozostałe dla potencjalnych rodziców, na wypadek rozmowy, lecz niestety jeszcze nie miała okazji z nich skorzystać. Równolegle do okna, które znajdowało się po lewej stronie stał rząd regałów z segregatorami, gdzie znajdowały się wszystkie dane jej podopiecznych. Tylko tyle było w środku, żadnej kanapy, fotela nic gdzie mogłaby spokojnie usiąść i trochę odpocząć.
Usiadła więc za biurkiem i przejrzała papiery z nocnej zmiany (jedna z pań drugiej części sierocińca przychodziła od czasu do czasu zajrzeć do dzieci). Zauważyła, że Theresa napisała o zmianach w wysypce Derek'a. Była pewna, że to smocza ospa. Musiała wezwać pielęgniarkę ze Św. Munga. Zamierzała zrobić to szybko aby zapobiec rozprzestrzenieniu się choroby na pozostałe dzieci. Podniosła słuchawkę telefonu i wybrała numer do rejestracji w szpitalu. Przynajmniej do telefonów udało mi się namówić większe miejsca i tylko recepcje ale to zawsze coś.Pomyślała kasztanowłosa czekając aż ktoś w końcu podniesie słuchawkę. Kilka minut później miała już ustalony termin wizyty Pani doktor więc zabrała się za kolejne swoje obowiązki – a mianowicie czytanie korespondencji od anonimowych darczyńców. Zwykle były to kwoty na wszystkie potrzebne dla sierocińca artykuły. Jeden list bardzo ją zadziwił ją bardzo bo był inny niż wszystkie. Obejrzała go z każdej strony i rzuciła zaklęcie w celu wykrycia czegoś niebezpiecznego. Otworzyła i wyciągnęła pergamin ze środka. Przeczytała go kilka razy aby zrozumieć sens napisanych słów. Kiedy w końcu doszło do niej co jest napisane w liście uśmiechnęła się i wybiegła aby jak najszybciej poinformować dyrekcję i zarząd o otrzymanej wiadomości. Gdy tylko otworzyła drzwi od razu na kogoś wpadła. Pewnie uderzyła by tyłkiem o podłogę gdyby ta osoba nie złapała jej w pasie. Poczuła mocne męskie perfum i odsunęła się od osoby spoglądając na nią. Pierwsze co zobaczyła jasny blond krótko przystrzyżonych włosów. Spojrzała na twarz i cofnęła się w głąb gabinetu.
-Co ty tu robisz? - zapytała zaskoczona.
-Przyszedłem tutaj do pracy – odpowiedział chłopak. - Dyrektor Smith napisał do mnie z prośbą o spotkanie więc jestem. Zaproponował mi pracę Granger. Jedyna taka osoba, która to zrobiła więc jestem.
-Nie dziwię się, że jedyna – rzekła. - Kto by chciał zatrudnić byłego Śmierciożercę Malfoy.
Powiedziała z wrogością. Blondyn podszedł do niej tak blisko, że cofnęła się kolejne kilka kroków, aż uderzyła plecami w ścianę. Stanął zaraz przed nią.
-Słuchaj Granger – warknął. - Dobrze wiesz, że już rok przed wojną działałem na rzecz Zakonu. Pomagałem i narażałem swoje życie by wam pomagać, a teraz nawet nie mam możliwości otrzymania jakiejkolwiek pracy. Aby uniknąć Azkabanu, a wspomnę iż wam POMAGAŁEM musiałem zapłacić wielką kwotę odszkodowania. A teraz jak mam możliwość pracowania to musiałem trafić akurat na ciebie jako moją przełożoną. Czy mogło mnie spotkać coś gorszego.
-Nikt ci nie kazał zmieniać stron ty zakichana fretko, wszyscy wiemy, że zrobiłeś to tylko dlatego, że nie byłeś w stanie zabić Dumbledora. Wolałeś stronę zwycięzców. Tak jak większość tego waszego popieprzonego arystokratycznego rodu. A jeśli ci się nie podoba możesz od razu złożyć rezygnację u Smitha.
I ruszyła wymijając chłopaka. Złość dodała jej odwagi więc nie bała się konsekwencji. Ruszyła w stronę dyrekcji. Cały entuzjazm z otrzymanego listu zszedł z niej jak powietrze z koła rowerowego.
Chwilę później stanęła w drzwiach swojego celu. Wiedziała że Draco zmierza zaraz za nią więc nic się nawet nie odzywała. Bała się iż nie wytrzyma i rzuci w nim jakimś zaklęciem. Dyrektor spojrzał na nią pytająco więc od razu podała mu list, który otrzymała. Pan Smith przeczytał go w skupieni i kończąc z uśmiechem spojrzał na pannę Granger.
-To bardzo dobra wiadomość – powiedział. - Cieszę się, że chociaż jedno z maluchów znajdzie swój dom. Jest nawet napisane, o której przyjdą.
-Tak dzisiaj o piętnastej – odpowiedziała. - Przygotuję te dzieci z ich wymogów wiekowych. Mam nadzieję iż jakiś maluch zostanie zaadoptowany. Ja już idę, a Pan Malfoy ma jeszcze coś do powiedzenia.
I wyszła zostawiając panów samych. Szybko wróciła i od razu udała się do sekcji sypialnianej aby zbudzić podopiecznych. Każde witało ją z uśmiechem na ustach, a niektóre nawet zdobyły się na to by ją przytulić. Od razu poprawiło jej to humor. Przecież bez tych maluchów jej życie nie było by takie kolorowe tylko szare i ponure.
Przygotowane śniadanie zjadła wraz z dziećmi, po którym przedstawiła ich Malfoy'owi. Nie przywitali go ze zbyt wielkim entuzjazmem co skwitowała złośliwym uśmieszkiem w jego stronę. Następnie chcąc nie chcąc powiedziała co musi zrobić i poszła przygotować te kilka osób do spotkania z parą. Dla wszystkich było to wielkie wydarzenie, gdyż każde z nich chciało w końcu znaleźć kochającą rodzinę. Zabrała piątkę najmniejszych i udała się do specjalnie przygotowanego pokoju. Były tak nowe ubranka i buciki (nie żeby na co dzień chodzili w workach). Poprzebierała dzieciaki, dziewczynką splotła warkocze i chwilę przed piętnasta zaprowadziła je do specjalnej sali, gdzie czekała już para młodych ludzi. Na widok piątki przybyłych ich uśmiechy powiększyły się tak bardzo jak tylko się dało. Panna Granger miała nadzieję, że wszystko pójdzie po jej myśli. Przedstawiła swoich podopiecznych, opowiedziała trochę o każdym z osobna i odprowadziła dzieci do pozostałych aby nie robić im zbyt wielkiej nadziei. Kilka minut później wróciła z powrotem. Zaprowadziła państwo do swojego gabinetu. Musiała przeprowadzić z nimi ankietę adopcyjną.
-Co państwa skłoniło do adopcji?
-Od bardzo dawna staraliśmy się o dziecko – odpowiedziała kobieta. - Jesteśmy po ślubie kilkanaście lat i bardzo chcielibyśmy mieć już potomka. Niestety wszelkie próby nie wychodzą. Więc postanowiliśmy na adopcję.
-A mogę zapytać dlaczego akurat dzieci Śmierciożerców – zapytała. - Ogromnie się cieszę, że państwo się na to zdecydowali, ale nie ukrywam bardzo nurtuje mnie to pytanie.
-Nie ma co ukrywać – rzekł mężczyzna. - Podczas wojny przez przypadek zabiłem jednego sługę Sama – Wiesz - Kogo i teraz nie mogę z tym żyć. Poczucie winy zżera mnie od środka. To była jedyna osoba, którą zabiłem. Dlatego postanowiliśmy właśnie takie dziecko zaadoptować. Też ma prawo mieć możliwość na normalną rodzinę.
-Bardzo się cieszę, że państwo tak postanowili – powiedziała uśmiechnięta Hermiona. - Czy już się zdecydowaliście czy może chcecie kilka dni na przemyślenie decyzji?
-Jeśli byłaby możliwość to prosimy o dziesięć minut? - Zapytała kobieta. - Chcieliśmy to przedyskutować.
Panna Granger wyszła z pomieszczenia na korytarz. Chciała by chociaż jedno maleństwo znalazło swój nowy dom i kochających rodziców. Stała tak przy drzwiach czekaj na informację. Trochę się niecierpliwiła, dla niej nie było to normalne chociaż to pierwsza możliwa adopcja. Ma prawo więc się denerwować. Chodziła w tę i z powrotem, aż w końcu drzwi się otworzyły i weszła do środka.
Młoda para zdecydowała się na podwójną adopcję. Chłopca i dziewczynkę co bardzo ucieszyło kasztanowłosą. Podała im dokumenty adopcyjne, które wypełnili na miejscu i zaprosiła ich na za tydzień kiedy będą mogli odebrać maluchy.
Zadowolona pracownica do końca dnia chodziła uśmiechnięta. Nawet obecność blondyna nie zepsuła jej humoru. Musiała mu dużo tłumaczyć lecz jej to nie przeszkadzało bo cieszyła się z faktu, że dwójka dzieci będzie miała nowy dom. Nie informowała ich jeszcze aby nie zapeszyć. Chciała mieć najpierw pewność, że nie zrezygnują.
Skończyła swoją pracę późnym wieczorem. Uśmiechnęła się wychodząc z sierocińca. Postanowiła przejść się kilka uliczek dalej aby zjeść w swojej ulubionej restauracji. Kupiła danię na wynos i ruszyła do swojego mieszkania. Weszła do środka. Rozebrała się i z jedzeniem usiadła przed telewizorem. Oglądając jakiś teleturniej zajadała się smakołykiem.
Po zjedzonym posiłku wykąpała się i już miała ułożyć się do snu kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Zła ubrała szlafrok i ruszyła w kierunku drzwi. Otworzyła je i zdziwiła się iż nikogo za nimi nie było. Pierwszą jej myślą była, że ktoś chce sobie tylko z niej zażartować. Nie lubiła czegoś takiego. Zamierzała zamknąć wrota kiedy usłyszała cichy pisk. Nie widziała co się tam znajduję bo słabe światło żarówki nie sięgało tamtego rogu. Z wyciągniętą różdżką (mieszkała sama na tym piętrze) powoli ruszyła w tamtym kierunku. Oświetliła sobie kąt. To co zobaczyła prawie zwaliło ją z nóg. Odetchnęła głęboko i podeszła bliżej. Blask jej różdżki padł na małą około czteroletnią dziewczynkę związaną bardzo grubym sznurem i zakneblowaną. Ukucnęła obok niej i mówiła spokojnym głosem uspokajając dziecko. Pozbyła się sznura i knebla. Złapała ją za małą rączkę i zaprowadziła do swojego mieszkania. Usadziła na kanapie i podała kubek z sokiem dyniowym. Uważnie przyglądając się jej. Zastanawiała się kto mógł być aż tak okrutny wobec małego dziecka. Jej osobistym zdaniem takich typów od razu powinno zamykać się w Azkabanie lub mugolskim więzieniu. Uśmiechnęła się pocieszająco i zapytała dziewczynki.
-Jak ci na imię?
-Noemi – odpowiedziała.
-Kochanie gdzie jest Twoja mama? - Była ciekawa.
-Nie wiem – powiedziała Noemi. - Moja mamusia mnie nie kocha.
I rozpłakała się podając kopertę kobiecie. . Hermiona otworzyła ją i od razu zaczęła czytać to co było napisane. Nie wiedziała ci ma o tym wszystkim sądzić. Była zszokowana tą informacją. Pierwsze co jej przyszło do głowy to sierociniec, w którym pracowała. Ale była pewna, że dyrekcja nie zgodzi się na przyjęcie takiego wyjątkowego dziecka. Każdy by się bał co może z niej wyrosnąć w przyszłości i mała nie miałaby szans na adopcję i jakąkolwiek rodzinę czy miłość. Więc postanowiła przynajmniej przez noc ją przetrzymać, a o tym co dalej pomyśli rano. Pomogła dziewczynce wykąpać się i ubrać w specjalnie zmniejszoną piżamkę. Zaprowadziła ją do pokoju gościnnego, który nie był wielki ale dawał choć trochę prywatności. Siedziała przy dziecku aż zasnęła. Wyszła z pokoju i zadzwoniła do swojej przyjaciółki. Po kilku sygnałach usłyszała głos Rudowłosej. Streściła jej wszystko łącznie z przeczytanym listem, który otrzymała od Noemi. Z cierpliwością wysłuchała wszystkich rad jakich z Blaisem powiedzieli. Postanowili, że w końcu trzeba będzie się spotkać. Pod koniec rozmowy Ruda postanowiła wysłać do niej ich wspólnego znajomego aby jej pomógł rozwiązać tą sprawę. Miała czekać bo ta osoba miała się zjawić już dzisiaj.
Ułożyła się na swoim łóżku i zamierzała oddać się w objęcia Morfeusza i ponownie przerwało jej pukanie do drzwi. Tak jak poprzednio ubrała szlafrok i poszła otworzyć. Nie spodziewała się zastać tam akurat swojego współpracownika.
-Malfoy co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona.
-Ruda do mnie zadzwoniła, że jej znajoma potrzebuje pomocy. Podała mi adres no więc jestem.

Wpuściła go do środka by nie zbudzić sąsiadów. Zaproponowała czegoś do picia i usiedli na kanapie. Podała mu list bo była pewna, że ona powinien wiedzieć coś na ten temat. Siedziała z podkulonymi nogami wpatrując się w okno. Nie wiedziała kiedy zamknęła oczy i zasnęła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz