Witam w ten piękny wigilijny wieczór.
Życzę wam wszystkiego dobrego,
wspaniałej kolacji w gronie najbliższych
Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku.
Mam dla was kolejną miniaturkę, podzieloną na dwie części.
Kolejna powinna pojawić się nie długo.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania.
Minęło
pięć długich lat od zakończenia wojny. Pięć lat jak Harry
Potter pokonał Czarnego Pana w wielkiej Bitwie o Hogwart. Wielu
czarodziei z obu stron straciło swoje życie. Nacja ludzi ze
zdolnościami magicznymi bardzo się zmniejszyła. Wiele dzieci
straciło swoich rodziców, dziadków, braci i siostry. Jednym słowem
stały się sierotami. Śmierciożercy zostali zamknięci w
Azkabanie. Tylko nie licznym udało się uniknąć więzienia. Ci
którzy odpowiedzieli się po jasnej stronie w czasie wojny musieli
zapłacić tylko wysoką karę pieniężną, która miała zostać
przekazana na odbudowę Ministerstwa, Szkoły Magii i Czarodziejstwa
oraz szpitala Św. Munga. Z reszty pieniędzy został wybudowany
sierociniec dla tych wszystkich pozostałych bez rodziców czy
jakiejkolwiek rodziny dzieci. Pracował tam najlepiej wyszkolony
personel. Nic przecież nie mogło dzieciom tam brakować.
Pewna
kasztanowłosa, młoda dziewczyna właśnie otwierała swoje
czekoladowe oczy. Przeciągnęła się jak kotka i wstała ze swojego
łóżka. Zabrała ze sobą ubrania przygotowane wczoraj i
udała się do małej łazienki na poranną toaletę. Kilka minut
później ruszyła do kuchni aby przygotować sobie mocnej i czarnej
jak dusza diabła herbatę aby do końca się obudzić. Nie lubiła
kawy więc zawsze robiła ten napój z dwoma łyżeczkami cukru. W
domu było pusto i bardzo cicho. Mieszkała przecież sama przez tak
długi czas. Rodziców dziewczyny po tym jak przed wojną usunęła
im pamięć o niej nie udało się znaleźć. Z Ronaldem rozstała
się miesiąc po oficjalnym zakończeniu wojny, gdy przyłapała go w
dwuznacznej pozycji z Levander Brown na jej własnym łóżku.
Wyrzuciła roznegliżowaną parę z domu i zamknęła się w pokoju
cały dzień. Harry poparł stronę swojego Rudowłosego przyjaciela
twierdząc, że odkąd zaczęła pracę nie ma dla nich czasu, a tym
bardziej dla Rona i łóżkowych spraw. Miała tylko Ginny. Widywały
się codziennie, aż w końcu Ruda rok później zakochała się,
szybko pograła i kilka miesięcy później wraz z małżonkiem
wyjechała do Rio Grande, gdzie założyli rodzinę. Mieli już
trzyletniego synka o imieniu Noah. Pomimo że została matką
chrzestną widziała go tylko na zdjęciach, które wysyłał Blasie
mąż Gin. A sama Hermiona poświęciła się całkowicie pracy w
sierocińcu. Miała tam cały etat jako pedagog. Mieszkańcy
sierocińca Nowa Nadzieja bardzo szybko znajdowali nowe domy,
lecz były tam również dzieci Śmierciożerców, które
Ministerstwo również umieściło w tym samym budynku, a dzieci były
traktowane tak samo jak ich rodzice traktowali nieczystej krwi (bez
tortur i zaklęć oczywiście). Tymi właśnie dziećmi zajmowała
się panna Granger. Nie dlatego, że tak została przypisana. Sama
powiedziała, że chce tam pracować na co dyrektor ośrodka przystał
z uśmiechem, gdyż nikt nie chciał się opiekować tymi maluchami.
A jej to nie przeszkadzało. Lubiła pracę z dziećmi i jej zdaniem
nie powinno się ich oceniać po czynach rodziców. A ona dawały jej
bardzo dużo radości i codzienną dawkę śmiechu. Nie przeszkadzało
im iż ich opiekunka jest mugolskiego pochodzenia. Teraz wiedzieli,
że każdy człowiek jest taki sam i nie powinno być podziałów na
statusy krwi.
Ubrana
kasztanowłosa zamknęła mieszkanie i z cichym trzaskiem aportowała
się do swojego miejsca pracy. Wchodząc do środka przywitała się
z pozostałymi pracownikami. Przebrała buty i odwiesiła jesienny
płaszczyk na wieszak. Już miała zamiar iść do swojego biura,
kiedy przed nią stanął jej pracodawca.
-Panno
Granger mogę prosić Panią do swojego gabinetu?
Zapytał.
Kiwnęła głową na znak zgody. Ruszyli razem do pomieszczenia
służącego za gabinet dyrektora generalnego, który usiadł i
wskazał dziewczynie fotel naprzeciwko siebie.
-Poprosiłem
Panią o rozmowę panno Granger ponieważ wraz z zarządem
stwierdziliśmy, że nawet jak Pani jest najlepszym pracownikiem to
jednak potrzebuje Pani kogoś do pomocy. Tych dzieci jest bardzo
dużo, a ty z czasem będziesz potrzebowała wziąć kilka dni
wolnych. Pracujesz Pani już pięć lat bez przerwy. Nie możesz
wszystkiego poświęcać pracy.
-Panie
Smith – rzekła Miona – Ja kocham te dzieciaki i nie mogę ich
zostawić na dłużej niż noc czas. One mnie potrzebują. A poza tym
nie mam oprócz nich nikogo. Dla mnie to nie problem. I nie
potrzebuję nikogo, kto będzie każdego dnia patrzeć na nie z
niechęcią. Wystarczy im już to co mają teraz ze strony
Ministerstwa.
-O
to Pani martwić się nie musi – odpowiedział. - Wczoraj
dowiedzieliśmy się, że kilku nie mogących znaleźć zatrudnieni
Śmierciożerców, którzy opowiedzieli się po naszej stronie jest
do dyspozycji. Przejrzeliśmy ich karty i wybraliśmy jednego
najbardziej odpowiedniego na to stanowisko. W poniedziałek za
tydzień go poznasz, a teraz bez zbędnych pytań możesz iść do
swoich podopiecznych pewnie zaraz powstają z łóżek.
Wyszła
nic nie mówiąc, nawet do widzenia. Była zła, że zarząd
postanowił dać jej kogoś do pomocy. A w dodatku byłego
Śmierciożercę. Jak oni mogli? Ale tym pomartwi się dopiero w
poniedziałek. Chociaż już dzisiaj się tym wszystkim bardzo
denerwowała. Bo przecież nie wie kto dokładnie będzie jej
pomagać. Miała tylko nadzieję, że nie będzie wyzywać jej od
szlam.
Potrząsnęła
głową by odgonić od siebie nie potrzebne myśli, teraz przecie
najważniejsze są dzieci, a przy nich należy w pełni zachować
trzeźwy umysł.
***
Cały
tydzień Hermiony minął na opiece i zabawach z podopiecznymi. Nie
miała nawet czasu myśleć o swoim pomocniku. Dopiero kiedy nastał
poniedziałek weszła do pracy lekko podenerwowana. Tak jak każdego
ranka przygotowała sobie herbatę w pracowniczej kuchni. Miała
jeszcze godzinę czasu do pobudki dzieciaków, więc udała się do
swojego gabinetu, który znajdował się w drugiej części budynku.
Jej osobistym zdaniem, a nikt na ten temat nie chciał rozmawiać)
dzieci Śmierciożerców nie powinny być odizolowane od pozostałych
przebywających w sierocińcu, ale Ministerstwo chciało ukarać ich
za rodziców. Tak więc garstka dzieci została umieszczona w innej
części budynku, mieli własną pokoje zabaw, sale,kuchnie, łazienki
i sypialnie.
Kilka
minut później weszła do małego gabinetu. Pomimo, że był mały
urządziła go przytulnie i czuła się prawie jak w domu. Na środku
pomieszczenia stało dość spore biurko z trzeba krzesłami, jedno
dla niej pozostałe dla potencjalnych rodziców, na wypadek rozmowy,
lecz niestety jeszcze nie miała okazji z nich skorzystać.
Równolegle do okna, które znajdowało się po lewej stronie stał
rząd regałów z segregatorami, gdzie znajdowały się wszystkie
dane jej podopiecznych. Tylko tyle było w środku, żadnej kanapy,
fotela nic gdzie mogłaby spokojnie usiąść i trochę odpocząć.
Usiadła
więc za biurkiem i przejrzała papiery z nocnej zmiany (jedna z pań
drugiej części sierocińca przychodziła od czasu do czasu zajrzeć
do dzieci). Zauważyła, że Theresa napisała o zmianach w wysypce
Derek'a. Była pewna, że to smocza ospa. Musiała wezwać
pielęgniarkę ze Św. Munga. Zamierzała zrobić to szybko aby
zapobiec rozprzestrzenieniu się choroby na pozostałe dzieci.
Podniosła słuchawkę telefonu i wybrała numer do rejestracji w
szpitalu. Przynajmniej do telefonów udało mi się namówić
większe miejsca i tylko recepcje ale to zawsze coś.Pomyślała
kasztanowłosa czekając aż ktoś w końcu podniesie słuchawkę.
Kilka minut później miała już ustalony termin wizyty Pani doktor
więc zabrała się za kolejne swoje obowiązki – a mianowicie
czytanie korespondencji od anonimowych darczyńców. Zwykle były to
kwoty na wszystkie potrzebne dla sierocińca artykuły. Jeden list
bardzo ją zadziwił ją bardzo bo był inny niż wszystkie.
Obejrzała go z każdej strony i rzuciła zaklęcie w celu wykrycia
czegoś niebezpiecznego. Otworzyła i wyciągnęła pergamin ze
środka. Przeczytała go kilka razy aby zrozumieć sens napisanych
słów. Kiedy w końcu doszło do niej co jest napisane w liście
uśmiechnęła się i wybiegła aby jak najszybciej poinformować
dyrekcję i zarząd o otrzymanej wiadomości. Gdy tylko otworzyła
drzwi od razu na kogoś wpadła. Pewnie uderzyła by tyłkiem o
podłogę gdyby ta osoba nie złapała jej w pasie. Poczuła mocne
męskie perfum i odsunęła się od osoby spoglądając na nią.
Pierwsze co zobaczyła jasny blond krótko przystrzyżonych włosów.
Spojrzała na twarz i cofnęła się w głąb gabinetu.
-Co
ty tu robisz? - zapytała zaskoczona.
-Przyszedłem
tutaj do pracy – odpowiedział chłopak. - Dyrektor Smith napisał
do mnie z prośbą o spotkanie więc jestem. Zaproponował mi pracę
Granger. Jedyna taka osoba, która to zrobiła więc jestem.
-Nie
dziwię się, że jedyna – rzekła. - Kto by chciał zatrudnić
byłego Śmierciożercę Malfoy.
Powiedziała
z wrogością. Blondyn podszedł do niej tak blisko, że cofnęła
się kolejne kilka kroków, aż uderzyła plecami w ścianę. Stanął
zaraz przed nią.
-Słuchaj
Granger – warknął. - Dobrze wiesz, że już rok przed wojną
działałem na rzecz Zakonu. Pomagałem i narażałem swoje życie by
wam pomagać, a teraz nawet nie mam możliwości otrzymania
jakiejkolwiek pracy. Aby uniknąć Azkabanu, a wspomnę iż wam
POMAGAŁEM musiałem zapłacić wielką kwotę odszkodowania. A teraz
jak mam możliwość pracowania to musiałem trafić akurat na ciebie
jako moją przełożoną. Czy mogło mnie spotkać coś gorszego.
-Nikt
ci nie kazał zmieniać stron ty zakichana fretko, wszyscy wiemy, że
zrobiłeś to tylko dlatego, że nie byłeś w stanie zabić
Dumbledora. Wolałeś stronę zwycięzców. Tak jak większość tego
waszego popieprzonego arystokratycznego rodu. A jeśli ci się nie
podoba możesz od razu złożyć rezygnację u Smitha.
I
ruszyła wymijając chłopaka. Złość dodała jej odwagi więc nie
bała się konsekwencji. Ruszyła w stronę dyrekcji. Cały entuzjazm
z otrzymanego listu zszedł z niej jak powietrze z koła rowerowego.
Chwilę
później stanęła w drzwiach swojego celu. Wiedziała że Draco
zmierza zaraz za nią więc nic się nawet nie odzywała. Bała się
iż nie wytrzyma i rzuci w nim jakimś zaklęciem. Dyrektor spojrzał
na nią pytająco więc od razu podała mu list, który otrzymała.
Pan Smith przeczytał go w skupieni i kończąc z uśmiechem spojrzał
na pannę Granger.
-To
bardzo dobra wiadomość – powiedział. - Cieszę się, że chociaż
jedno z maluchów znajdzie swój dom. Jest nawet napisane, o której
przyjdą.
-Tak
dzisiaj o piętnastej – odpowiedziała. - Przygotuję te dzieci z
ich wymogów wiekowych. Mam nadzieję iż jakiś maluch zostanie
zaadoptowany. Ja już idę, a Pan Malfoy ma jeszcze coś do
powiedzenia.
I
wyszła zostawiając panów samych. Szybko wróciła i od razu udała
się do sekcji sypialnianej aby zbudzić podopiecznych. Każde witało
ją z uśmiechem na ustach, a niektóre nawet zdobyły się na to by
ją przytulić. Od razu poprawiło jej to humor. Przecież bez tych
maluchów jej życie nie było by takie kolorowe tylko szare i
ponure.
Przygotowane
śniadanie zjadła wraz z dziećmi, po którym przedstawiła ich
Malfoy'owi. Nie przywitali go ze zbyt wielkim entuzjazmem co
skwitowała złośliwym uśmieszkiem w jego stronę. Następnie chcąc
nie chcąc powiedziała co musi zrobić i poszła przygotować te
kilka osób do spotkania z parą. Dla wszystkich było to wielkie
wydarzenie, gdyż każde z nich chciało w końcu znaleźć kochającą
rodzinę. Zabrała piątkę najmniejszych i udała się do specjalnie
przygotowanego pokoju. Były tak nowe ubranka i buciki (nie żeby na
co dzień chodzili w workach). Poprzebierała dzieciaki, dziewczynką
splotła warkocze i chwilę przed piętnasta zaprowadziła je do
specjalnej sali, gdzie czekała już para młodych ludzi. Na widok
piątki przybyłych ich uśmiechy powiększyły się tak bardzo jak
tylko się dało. Panna Granger miała nadzieję, że wszystko
pójdzie po jej myśli. Przedstawiła swoich podopiecznych,
opowiedziała trochę o każdym z osobna i odprowadziła dzieci do
pozostałych aby nie robić im zbyt wielkiej nadziei. Kilka minut
później wróciła z powrotem. Zaprowadziła państwo do swojego
gabinetu. Musiała przeprowadzić z nimi ankietę adopcyjną.
-Co
państwa skłoniło do adopcji?
-Od
bardzo dawna staraliśmy się o dziecko – odpowiedziała kobieta. -
Jesteśmy po ślubie kilkanaście lat i bardzo chcielibyśmy mieć
już potomka. Niestety wszelkie próby nie wychodzą. Więc
postanowiliśmy na adopcję.
-A
mogę zapytać dlaczego akurat dzieci Śmierciożerców – zapytała.
- Ogromnie się cieszę, że państwo się na to zdecydowali, ale nie
ukrywam bardzo nurtuje mnie to pytanie.
-Nie
ma co ukrywać – rzekł mężczyzna. - Podczas wojny przez
przypadek zabiłem jednego sługę Sama – Wiesz - Kogo i teraz nie
mogę z tym żyć. Poczucie winy zżera mnie od środka. To była
jedyna osoba, którą zabiłem. Dlatego postanowiliśmy właśnie
takie dziecko zaadoptować. Też ma prawo mieć możliwość na
normalną rodzinę.
-Bardzo
się cieszę, że państwo tak postanowili – powiedziała
uśmiechnięta Hermiona. - Czy już się zdecydowaliście czy może
chcecie kilka dni na przemyślenie decyzji?
-Jeśli
byłaby możliwość to prosimy o dziesięć minut? - Zapytała
kobieta. - Chcieliśmy to przedyskutować.
Panna
Granger wyszła z pomieszczenia na korytarz. Chciała by chociaż
jedno maleństwo znalazło swój nowy dom i kochających rodziców.
Stała tak przy drzwiach czekaj na informację. Trochę się
niecierpliwiła, dla niej nie było to normalne chociaż to pierwsza
możliwa adopcja. Ma prawo więc się denerwować. Chodziła w tę i
z powrotem, aż w końcu drzwi się otworzyły i weszła do środka.
Młoda
para zdecydowała się na podwójną adopcję. Chłopca i dziewczynkę
co bardzo ucieszyło kasztanowłosą. Podała im dokumenty adopcyjne,
które wypełnili na miejscu i zaprosiła ich na za tydzień kiedy
będą mogli odebrać maluchy.
Zadowolona
pracownica do końca dnia chodziła uśmiechnięta. Nawet obecność
blondyna nie zepsuła jej humoru. Musiała mu dużo tłumaczyć lecz
jej to nie przeszkadzało bo cieszyła się z faktu, że dwójka
dzieci będzie miała nowy dom. Nie informowała ich jeszcze aby nie
zapeszyć. Chciała mieć najpierw pewność, że nie zrezygnują.
Skończyła
swoją pracę późnym wieczorem. Uśmiechnęła się wychodząc z
sierocińca. Postanowiła przejść się kilka uliczek dalej aby
zjeść w swojej ulubionej restauracji. Kupiła danię na wynos i
ruszyła do swojego mieszkania. Weszła do środka. Rozebrała się i
z jedzeniem usiadła przed telewizorem. Oglądając jakiś
teleturniej zajadała się smakołykiem.
Po
zjedzonym posiłku wykąpała się i już miała ułożyć się do
snu kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Zła ubrała szlafrok i
ruszyła w kierunku drzwi. Otworzyła je i zdziwiła się iż nikogo
za nimi nie było. Pierwszą jej myślą była, że ktoś chce sobie
tylko z niej zażartować. Nie lubiła czegoś takiego. Zamierzała
zamknąć wrota kiedy usłyszała cichy pisk. Nie widziała co się
tam znajduję bo słabe światło żarówki nie sięgało tamtego
rogu. Z wyciągniętą różdżką (mieszkała sama na tym piętrze)
powoli ruszyła w tamtym kierunku. Oświetliła sobie kąt. To co
zobaczyła prawie zwaliło ją z nóg. Odetchnęła głęboko i
podeszła bliżej. Blask jej różdżki padł na małą około
czteroletnią dziewczynkę związaną bardzo grubym sznurem i
zakneblowaną. Ukucnęła obok niej i mówiła spokojnym głosem
uspokajając dziecko. Pozbyła się sznura i knebla. Złapała ją za
małą rączkę i zaprowadziła do swojego mieszkania. Usadziła na
kanapie i podała kubek z sokiem dyniowym. Uważnie przyglądając
się jej. Zastanawiała się kto mógł być aż tak okrutny wobec
małego dziecka. Jej osobistym zdaniem takich typów od razu powinno
zamykać się w Azkabanie lub mugolskim więzieniu. Uśmiechnęła
się pocieszająco i zapytała dziewczynki.
-Jak
ci na imię?
-Noemi
– odpowiedziała.
-Kochanie
gdzie jest Twoja mama? - Była ciekawa.
-Nie
wiem – powiedziała Noemi. - Moja mamusia mnie nie kocha.
I
rozpłakała się podając kopertę kobiecie. . Hermiona otworzyła
ją i od razu zaczęła czytać to co było napisane. Nie wiedziała
ci ma o tym wszystkim sądzić. Była zszokowana tą informacją.
Pierwsze co jej przyszło do głowy to sierociniec, w którym
pracowała. Ale była pewna, że dyrekcja nie zgodzi się na
przyjęcie takiego wyjątkowego dziecka. Każdy by się bał co może
z niej wyrosnąć w przyszłości i mała nie miałaby szans na
adopcję i jakąkolwiek rodzinę czy miłość. Więc postanowiła
przynajmniej przez noc ją przetrzymać, a o tym co dalej pomyśli
rano. Pomogła dziewczynce wykąpać się i ubrać w specjalnie
zmniejszoną piżamkę. Zaprowadziła ją do pokoju gościnnego,
który nie był wielki ale dawał choć trochę prywatności.
Siedziała przy dziecku aż zasnęła. Wyszła z pokoju i zadzwoniła
do swojej przyjaciółki. Po kilku sygnałach usłyszała głos
Rudowłosej. Streściła jej wszystko łącznie z przeczytanym
listem, który otrzymała od Noemi. Z cierpliwością wysłuchała
wszystkich rad jakich z Blaisem powiedzieli. Postanowili, że w końcu
trzeba będzie się spotkać. Pod koniec rozmowy Ruda postanowiła
wysłać do niej ich wspólnego znajomego aby jej pomógł rozwiązać
tą sprawę. Miała czekać bo ta osoba miała się zjawić już
dzisiaj.
Ułożyła
się na swoim łóżku i zamierzała oddać się w objęcia Morfeusza
i ponownie przerwało jej pukanie do drzwi. Tak jak poprzednio ubrała
szlafrok i poszła otworzyć. Nie spodziewała się zastać tam
akurat swojego współpracownika.
-Malfoy
co ty tutaj robisz? - zapytała zaskoczona.
-Ruda
do mnie zadzwoniła, że jej znajoma potrzebuje pomocy. Podała mi
adres no więc jestem.
Wpuściła
go do środka by nie zbudzić sąsiadów. Zaproponowała czegoś do
picia i usiedli na kanapie. Podała mu list bo była pewna, że ona
powinien wiedzieć coś na ten temat. Siedziała z podkulonymi nogami
wpatrując się w okno. Nie wiedziała kiedy zamknęła oczy i
zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz